Ruszamy w drogę. Przed nami 160 km do Głębokiego miejsca gdzie była chrzczona moja Babcia. Po drodze
zatrzymujemy się w małej wiosce gdzie po dwóch stronach drogi stoją kościół i cerkiew. Cerkiew drewniana, z lekko pochylona
wieżą. Kościół ceglany. Widok ten świadczy, że obie wiary mogą koegzystować, że ludzie o różnym wyznaniu mogą żyć koło
siebie, ze sobą w zgodzie i pokoju. Ruszamy dalej. Głębokie.
Przepiękny kościół zamyka rynek. Po przeciwnej stronie
cerkiew. Cerkiew w znacznie gorszym stanie. Wyraźnie przerobiona z kościoła katolickiego. Zatrzymujemy samochód i
idziemy do kościoła. Drzwi otwarte, lecz wejście do środka blokuje krata. Obchodzimy kościół. Po jego lewej stronie
piękny odlany z metalu krzyż. Z tyłu wejście na plebanię i obok ... samochód na polskich numerach rejestracyjnych.
Dzwonimy do drzwi. Cisza, nikt nie otwiera. Postanawiamy obejrzeć miasteczko i zjeść obiad. Na plebanię wrócimy za jakiś
czas, może kogoś zastaniemy. Wychodząc zza kościoła na rynek natykamy się na dwujęzyczną tablicę poświęconą pisarzowi
Tadeuszowi Dołędze-Mostowiczowi. Spoglądamy na rynek gdzie dawne wspomnienie polskości wymieszało się z radzieckimi
naleciałościami. Przyglądamy się ludziom. Spoglądamy na cerkiew ukrytą wśród drzew. Po drodze natykamy się na bar.
Wchodzimy. Okazuje się zupełnie cywilizowanym lokalem. Miła kelnerka podaje zamówione potrawy. Smaczne. Płacimy i idziemy
w stronę kościoła. Dzwonimy na plebanię. Jakieś odgłosy wewnątrz i drzwi się otwierają. Witamy się po polsku, chcemy
rozmawiać w sprawie kościoła i ksiąg. Młody ksiądz uśmiecha się miło - "Proszę poczekać pójdę po księdza proboszcza".
Zamyka plebanię na klucz i znika za kościołem. Czekamy, mija kilka minut i zza kościoła wychodzi młody, uśmiechnięty
ksiądz. "Dzień dobry, jesteśmy z Polski", ksiądz uśmiecha się i mówi: " A ja podobno już nie". Chwila rozmowy i już
jesteśmy zaproszeni do kościoła. Okazuje się, że Ksiądz Krzysztof dopiero od miesiąca pełni swoją funkcję w Głębokiem.
Nic nie wie o księgach parafialnych z przeszłości. Podejrzewa, że albo przepadły, albo wylądowały w Archidiecezjalnym
archiwum. Nie zna jeszcze tutejszych parafian, a jest ich dużo. Stąd nazwisko panieńskie mojej Babci, Borodzicz nic mu
nie mówi oprócz oczywistego skojarzenia z księdzem Józefem Borodziczem działającym na tym terenie. Oglądamy kościół,
robię trochę zdjęć. Przy pożegnaniu ksiądz Krzysztof obiecuje, że spróbuje dowiedzieć się czegoś o rodzinie Borodziczów,
która kiedyś mieszkała w okolicach Głębokiego. Na odchodnym wypytujemy o drogę na cmentarz. Odszukany cmentarz jest
niesłychanie malowniczy. Położony na dwóch wzgórzach. Groby rozmieszczone są nieregularnie. Większość grobów otoczona
jest metalowym płotkiem. Ogrodzenia często stykają się ze sobą utrudniając lub wręcz uniemożliwiając przejście między
nimi. Stare groby mieszają się z nowymi. Widać jak zarastają mniej odwiedzane groby, kruszeją krzyże, przechylają się
ogrodzenia. W takich miejscach powstają nowe nagrobki. U samego wejścia równe, nietypowo równe rzędy krzyży. Na krzyżach
polskie napisy: "Nieznany żołnierz WP V 1920"; "5 Nieznanych żołnierzy
WP V 1920" czasami pojawiają się polskie nazwiska "F. Śniadecki
Szrg.10.k.96.p.p. V 22.6.1920" . Groby trochę zarośnięte, ale wyraźnie ktoś
o nie dba. Na środku zbiorczy krzyż i tablica:
"W HOŁDZIE
POLEGŁYM W OBRONIE
OJCZYZNY
ŻOŁNIERZOM
II BRYGADA JAZDY
29 Listopada 1921 r."
Jesteśmy naprawdę wzruszeni. Przy tablicy kosz ze sztucznymi kwiatami. Obok zatknięty biało-czerwony bukiet.
Zaczynamy obchodzić cmentarz. Przyglądamy się napisom. Nie liczę na znalezienie grobów rodzinnych, raczej szukam skojarzeń,
nastroju. Posuwamy się między grobami, zapuszczamy się w najbardziej zaniedbane fragmenty. Staramy spotkać się z minionym
czasem. Zgodnie z oczekiwaniami ani śladu Borodziczów. Powoli kierujemy się w stronę wyjścia. Przy samochodzie widzimy
"trzymającego straż" mężczyznę. Uważnie nas obserwuje gdy wsiadamy i ruszamy. Jedziemy do Mior, głównego celu naszej
podróży.
|