Droga do Mińska

   21 czerwca 2003, sobota. Po śniadaniu i przygotowaniu "wałówki" ruszamy w trasę. Przed wyjazdem pożegnanie z naszą Gospodynią. Wyjazd z Brześcia nie sprawia trudności, mam dobrego pilota - Gosię. Niestety mój pilot ma kiepską pamięć. Gdy opuściliśmy obszar zabudowany mój pilot przypomniał sobie, że nasze całodniowe zapasy żywności pozostały w kuchni u pani Genowefy. Chwila wahania i decyzja: wracamy. Korzystam z pierwszej możliwości zawrócenia i ruszam w kierunku miasta. Jeszcze raz pożegnanie, uśmiechy i po kolejnych 20 minutach jesteśmy w miejscu, gdzie zawracaliśmy. Gapowe zapłacone. Ruszamy drogą "olimpijską". Dwa pasy w każdą stronę wybudowane dla gości jadących na olimpiadę do Moskwy w 1980 roku. Droga w dobrym stanie i ... płatna. Na razie tylko dla gości zagranicznych, ale od 1 stycznia 2004 roku płacić mają wszyscy. Ku naszemu rozbawieniu bramki pobierające opłatę stoją w miejscowości ...Fiedkowiczi. Omen jakiś czy co? Miła pani kasuje nas na dwa dolary. Ruszamy. Jedziemy równo z innymi samochodami, nikt nie kwapi się do wyprzedzania. Obowiązujące prędkości takie jak w Polsce: 60km/h na terenie zabudowanym i 90km/h poza nim. Trasa jest na tyle dobra, ze pojawiają się podwyższenia dopuszczalnej prędkości do 120 km. Jedziemy jak wszyscy i uważnie rozglądamy się po okolicy. Co 20-30 km miganie reflektorów samochodów nadjeżdżających z przeciwka uprzedza nas o kolejnych patrolach milicyjnych czekających z "suszarką" na tych, którym się spieszy. Co 50km "astanowki" milicyjne.
powiększ
Bardzo często wyposażone w szlabany, którymi można zagrodzić drogę. Co jakiś czas pojawiają się znaki/symbole oznaczające kolejne "lieschozy" czyli odpowiedniki naszych polskich nadleśnictw. Na granicy lasu leżą również dość duże głazy narzutowe. Są pomalowane na różne kolory i znajdują się na nich albo napisy typu: "kochasz przyrodę - kochasz ojczyznę", albo rysunki lokalnego artysty. Rysunki czasami są prostym szkicem sylwetki jakiegoś zwierzęcia (bardzo często głuszca - co jak mam nadzieję oznacza, że ten gatunek liczniej występuje na Białorusi niż w Polsce), a czasem wręcz sceną myśliwską namalowaną z oddaniem nawet drobnych szczegółów. Nie mamy czasu, ale rozważałem możliwość robienia zdjęć kolejnym kamieniom. Innym miejscowym kolorytem są miejsca na odpoczynek, rozmieszczone dość gęsto wzdłuż dróg. Nieduże domki zbudowane z bali drewna, ławy i stoły. Wszystko pomalowane farbą na jaskrawe kolory. Czasami obok jest nieduży parking, czasami go nie ma i samochód należy pozostawić na poboczu. Pomni ostrzeżeń nie zatrzymujemy się w takich warunkach. W którymś momencie wyprzedza nas jadący bardzo szybko samochód - no tak rejestracja CD - widać milicja takich nie zatrzymuje.
powiększ
Mój pilot sygnalizuje mi konieczność opuszczenia "olimpijki". Zjeżdżamy na Baranowicze. Pogoda coraz bardziej się psuje. Deszcz przechodzi falami drobny i ulewny, drobny i ulewny. Chcemy wypić kawę i pojechać do Nieświeża. Przed samym miastem spotykamy "kofie bar - <<ROMASZKA POLJEWAJA>>". Dwie młode i miłe panie podają kawę i napoje dla dzieci. Pijemy kawę i obiecując sobie, że będziemy wszystkim ten lokal polecać wsiadamy do samochodu. Aby sobie daną obietnicę spełnić niniejszym polecamy tę kawiarenkę. Miło, spokojnie, smacznie. Z Baru wysyłam SMS-a do Mamy, niech wie, że syn jeszcze żyje. Komórki mamy z roamingiem. Poczta głosowa wyłączona. Właściwie mają nam tylko służyć do wzywania pomocy. Minuta rozmowy z Białorusi kosztuje ponad 10 zł. Niestety przekierowanie rozmowy na pocztę głosową kosztuje tyle samo, stąd konieczność wyłączenia tej poczty. Tylko SMS-y mają w miarę przystępną cenę. Pisze Mamie, że wszystko jest ok. i dojeżdżamy do Baranowicz. Ruszamy do miasta. Akurat leje jak z cebra, do tego chyba trafiliśmy na targ bo tłok jak diabli. W połowie miasta dzwoni moja komórka. Na wyświetlaczu numer Mamy - widać coś pilnego, odbieram. Mama rzuca tylko jedno zdanie przez telefon - widać nie chce narażać nas na koszty: "W Baranowiczach urodziła się Twoja Babcia". Chwila zastanowienia, rzeczywiście Mama mojej Mamy, Aleksandra Kurowska urodziła się w Baranowiczach. Nie skojarzyłem, że to te Baranowicze.
powiększ
Rozglądamy się uważniej po miasteczku. Same drewniane domy. Czyste ulice. Nie zatrzymamy się tutaj, tłok i właściwie nie wiadomo czego szukać. Może w kościele jakieś księgi ? Problem w tym, że nie jestem pewien, jak naprawdę brzmi nazwisko panieńskie mojej Babci. Jej rodzice zostali zabici przez zarazę (ospa?), gdy Babcia miała 3 latka. Nic o nich nie wiadomo. Zostały tylko jakieś opowieści, że ojciec Babci był oficerem-białogwardzistą uciekającym przed rewolucją. Babcia wychowała się w domu dziecka w Łomży, u sióstr zakonnych. Trzeba będzie tu przyjechać w przyszłości i pokombinować. Jedziemy dalej bocznymi drogami do Nieświeża. Co jakiś czas kontroluję w lusterku, czy nikt za nami nie jedzie. Nic nie zauważam, zaczynam podejrzewać, że opowieści na temat bezpieczeństwa były mocno przesadzone. Dojeżdżamy do miasteczka Nieśwież, siedziby Radziwiłłów. Podjeżdżamy pod kościół. Wysiadamy z samochodu i ... pierwsze zaskoczenie, ulica na której stoimy to ulica Mickiewicza, co zostało wyraźnie po polsku napisane na tabliczce wiszącej na ścianie sąsiedniego budynku. W kościele można wejść tylko do przedsionka.
powiększ
Stamtąd, przez kraty oglądamy bogate wnętrze. Obchodzimy kościół w koło. Moją uwagę zwracają otwarte okienka w przyziemiu. Pochylam się i zaglądam do środka. Widzę metalowe i drewniane trumny. Na nich wytłoczone napisy, tarcze herbowe, drewniane tabliczki. Obchodzę kościół robiąc zdjęcia. Lekko zawiedzeni wracamy do samochodu. Deszcz jakby trochę mniejszy, a wiatr mniej porywisty. Pod kościół podjeżdża autokar. Pasażerowie, rozmawiając po rosyjsku, udają się w stronę kościoła. Ruszamy za nimi - może są umówieni i im otworzą? Rzeczywiście przechodzimy razem z grupą do środka kościoła i przeczekujemy tłumek pod stoiskiem z pamiątkami. Rozglądamy się po wnętrzu. Zauważamy tablicę "Śp. Ludwik Kondratowicz (Władysław Syrokomla) 1862 - 1902" . Zastanawiam się przez chwilę - przecież grób Kondratowicza jest w Wilnie "na Rossie", sprawdzę to potem. Na przeciwnej ścianie intrygująca tablica:

J.W. Ignacy
Morawski
Generał Lieutenant Komęderuiący
Wojskami Wielkiego Księstwa Litewskiego
Orderów Orła Białego Św.Stanisława
y Lwa Złotego Kawaler
Tercjarz Zakonu Św. O. Franciszka.
Pełen Cnoty y Sławy,
Chrześcijanin przykładny, wierny Ojczyźnie,
na Seymach Poseł
y Trybunału Marszałek sprawiedliwy,
mężny Żołnierz,
Wódz Woyska przezorny
Łaskawy Pan, dobry Ojciec, dobry Mąż,
Od wszystkich Kochany
Słowem Człowiek poczciwy.
Któremu kochająca Żona ku wiecznej Pamiątce
Ten Kamień położyła.
Umarł w Nieswizu
Roku 1790 Mieca Marca 7 Dnia
Żył
Lat 46. mcy 6 Dni 7.
Czytelnika Prosi o trzy zdrowaś Marya

Zachwycają nas freski naścienne. Nawet rzeźba we wnęce pod sufitem okazuje się namalowana na płaskiej ścianie. Pani obsługująca wycieczkę, z którą weszliśmy, zdaje się być trochę mniej zajęta. Podchodzimy. Dzieci kupują po kartce. Pani po polsku proponuje abyśmy poczekali pół godziny i oprowadzi nas indywidualnie i objaśni wszystko w naszym ojczystym języku.
powiększ
Pytam, gdzie mogę złożyć ofiarę. Pani wskazuje pobliską "puszkę" wiszącą na ścianie. Zapytana, jaka waluta jej najbardziej pasuje, uśmiecha się i prosi, aby nie były to ruble. Wychodzimy przed kościół. Dzieci życzą sobie coś zjeść, dobrze, że wróciliśmy po naszą wałówkę. Po pół godzinie ponownie wchodzimy do kościoła. Dołącza do nas para Rosjan. Przewodniczka uprzedza, że będzie mówiła po polsku. Obchodzimy kościół rozmawiając głównie o Radziwiłłach. W podziemiach kościoła jest ich pochowanych ponad 120, ostatni ... w 2000 roku. Przywieziono go z Londynu, gdzie zakończył życie. Schodzimy do podziemi, krążymy pomiędzy trumnami. Słuchamy krótkich historyjek dotyczących poszczególnych członków książęcego rodu. Historii prawdziwych, o Michale księciu Radziwille który tak umiłował własną żonę, że polecił w oddzielnym pojemniku pochować jej wnętrzności, wyjęte podczas mumifikacji. Na trumnie umieścił napis: "Prócz Życia
powiększ
wszystkom winien Samey Tobie, Wdzięczność, Pamięć, Żal w Sercu, składam Przy Twym Grobie" i historii nieprawdziwych o książęcej córce, która, gdy zabroniono jej małżeństwa z ukochanym, powiesiła się we własnej komnacie. Po otwarciu trumny okazało się, że zrobiła to dość późno, gdyż wiek nieboszczki oceniono na 75 lat. Część ciał, pochowanych w podziemiach była mumifikowana. Te nie mumifikowane zamykane były obowiązkowo w metalowych trumnach. Dużo małych trumienek dziecięcych. Pośród pochowanych Katarzyna z Sobieskich Księżna Radziwiłłowa, żona Michała Kazimierza podkanclerzego litewskiego zmarła w 1694 roku. Małżonek leży w trumnie obok. Wykonuję kilka zdjęć, starając się uchwycić nastrój tu panujący, polskie nazwiska, nietypowe napisy. Przy prawie każdej trumnie wmurowana w ścianę tablica z łacińskim napisem.
powiększ
W większości przypadków tablica okolona jest wymalowanymi na ścianie draperiami. Ząb czasu odcisnął swój znak i na malowanych draperiach i na tynkach. Wilgoć i grzyb wygląda z kątów. Teraz rozumiem te otwarte okna i próby wietrzenia pomieszczeń. Gdy schodzi kolejna grupa, w podziemiach robi się ciasno, wychodzimy więc do kościoła. Po paru minutach siedzimy w samochodzie. Ruszamy w stronę pałacu Radziwiłłów. Deszcz leje, jakby ktoś lał wodę wiadrem. Ciągle źle się czuję po przewianiu na granicy. Podjeżdżamy na parking. Do przejścia do pałacu jest jakieś 500 m. Deszcz leje, wieje zimny wiatr. Niebo całkowicie zaciągnięte ciężkimi, deszczowymi chmurami. Patrzymy na siebie z żalem. Nie będziemy w pałacu Radziwiłłów. Może jeszcze kiedyś będzie okazja. Ruszamy w stronę trasy olimpijskiej. Chcemy jeszcze pojechać do Miru - siedziby Mirskich. Oprócz chęci zobaczenia pięknego zabytku architektonicznego, ciągnie mnie tam znajomość z potomkinią tego rodu. Znam Krystynę z książęcej rodziny Mirskich-Światopełk. To dzięki Niej trafiłem na swoja rodzinę w Miorach. To Ona wędrując śladami swoich przodków spotkała w miorskim kościele panią Fiedukowicz. To Ona zamiast zapomnieć o tym szukała kogoś kto się nazywa Fiedukowicz. To od niej dostałem adres pani Fiedukowicz, która odszukała w Miorach moją rodzinę i przekazała im mój list. To właśnie dzięki Krystynie i p. Romualdzie odnalazłem rodzoną siostrę mojego dziadka Adelę i ta dzisiejsza wyprawa doszła do skutku. Jestem dłużnikiem Krystyny. Przecinamy "olimpijkę" i dojeżdżamy do Miru. Deszcz i wiatr jakby trochę się zmniejszył. Stajemy na parkingu przy zamku. Pod zadaszeniem stoi człowiek sprzedający pamiątki. Na nasz widok wychodzi na deszcz i po polsku zaprasza do swojego stoiska. Obiecujemy, że wracając zajrzymy i idziemy do pałacu. Pałac wyraźnie w remoncie. Na ścianie wmurowane dwie metalowe tarcze informujące, iż kompleks zamkowy Mir został wpisany na Światową Listę Dziedzictwa UNESCO w 2000 roku. Wchodzimy na teren zamku i ... niestety jest już godzina 1645
powiększ
a kasa pracuje tylko do 1630. Znowu w głowie pojawiają się jakieś skojarzenia z okresem minionym. No cóż, obchodzimy wewnętrzny dziedziniec, obserwując zadowolone kasjerki wychodzące do domu. Trudno, siedziby Mirskich nie zobaczymy tak jak nie zobaczyliśmy siedziby Radziwiłłów. Wracamy na parking. Zgodnie z obietnicą podchodzimy do stoiska z pamiątkami chowając się jednocześnie przed kolejną falą deszczu. Oglądamy pamiątki z Miru. Pamiątki standardowe, rzeźbione w glinie medaliony, łopata łosia przymocowana do deski, trochę ceramiki, landszafcik z widokiem jelenia na rykowisku. Sprzedawca skarży się na zaniedbany polski cmentarz. Ubywa stąd Polaków. Ma rodzinę w Polsce, okazuje się że w Legnicy - 40km od Chocianowa. Świat jest jednak mały. Pytamy o miejsce, w którym moglibyśmy coś zjeść. Wskazuje pobliskie miasteczko. Wsiadamy do samochodu i jedziemy w stronę zabudowań. W Mirze kościół stoi na wprost cerkwi. Odbieramy to jako naturalną rzecz, tak być powinno - pełna koegzystencja, współistnienie. Rynek świeżo wyremontowany, piękne elewacje, sklepy, hotel. Znajdujemy lokal i ... nie wiemy czy śmiać się czy płakać. Duża wywieszka w drzwiach informuje nas, że do godziny 17 jest przerwa obiadowa. Poniżej ktoś wetknął kawałek szarego papieru z informacją, że przerwa będzie do 18. Postanawiamy oszukać głód jakąś bułką kupioną w małym sklepiku. Sklepik zlokalizowany w rynku również ma pięknie odnowioną elewacje i nową, metalową wywieszkę. Wchodzimy do środka i ... wykonujemy gwałtowne "w tył zwrot". Smród jaki uderza w nasze nosy, brud w sklepie i dwie zapijaczone postacie - jedna należąca do sprzedawcy a druga do klienta wymiatają nas ze sklepu na piękny, europejski ryneczek. Chwilę otrząsamy się z przeżycia. Tak, jak byśmy przekraczając próg sklepu, przekraczali granice kultur na dwóch różnych poziomach rozwoju. Wracamy do samochodu i ruszamy do Mińska. Oczywiście "olimpijką". Bez kłopotów wjeżdżamy na trasę i skręcamy w stronę Mińska. Po drodze zatrzymujemy się w przydrożnym barze na posiłek. Jak zwykle drugie danie pogryzamy chlebem, ale nikt nie narzeka, nadal nam ten chleb bardzo smakuje. Kawałek dalej kolejna bramka z opłatami. Dopłacamy dolara za przejazd i dojeżdżamy do Mińska.

Zdjęcia z drogi do Mińska ...