Brześć

   Brześć przywitał nas wiatrem urywającym głowę.
powiększ
Jedziemy do Pani Genowefy u której mamy zamówiony nocleg. Mimo że jesteśmy o czasie, nie zastajemy nikogo w domu. Pytamy sąsiadów. Rano była, teraz nie ma. Może poszła do sklepu? Czekamy jeszcze godzinę. Nie wraca. Postanawiamy zwiedzić miasto i wrócić wieczorem. Ruszamy do starej części miasta. Posiadamy dwa plany Brześcia. Jeden z 1975 roku zaś drugi z ...1937. Na tym starszym zaznaczone są punkty nas interesujące. Gimnazjum do którego chodziła Mama Gosi, pobliska cerkiew, dworzec kolejowy, koło którego mieszkali nasi bliscy. Powoli poruszamy się po mieście, starając się dopasować polskie nazwy do dzisiejszych. O dziwo, ul. Mickiewicza nadal jest ul. Mickiewicza! Nawet jest popiersie. Podobne. Obok ul. Lenina - ciekawe, na przedwojennym planie takiej ulicy nie ma, jednak świat się zmienia. Z zaskoczeniem stwierdziliśmy, że czas nam jakby się o troszkę cofnął. Nazwy, pomniki, budynki, jakby nam to coś przypominało ... dejavu ?? Przechodzimy nad olbrzymim, monumentalnym dworcem kolejowym po długiej kładce. Wiatr próbuje nas zdmuchnąć i zrzucić na tory.
powiększ
Tłumy ludzi. Brakuje mi odwagi aby wyjąć aparat i zrobić zdjęcia. Ciągle jeszcze czuję obawy zasiane przez liczne ostrzeżenia, których wysłuchałem przed wyjazdem. W czysto socrealistycznej sylwetce dworca liczne symbole minionego okresu. Pięcioramienne gwiazdy, herby dawnej republiki, zamalowane, ale ciągle widoczne litery CCCP. Za dworcem kilka domów. W jednym z nich... ale w którym? Na wszelki wypadek postanawiamy obfotografować wszystkie. Wykonuję kilka fotek i pospiesznie chowam aparat. Chyba za wolno. Idzie w moim kierunku facet przygryzający w kącie ust papierosa. Niby na mnie nie patrzy, ręce w kieszeniach ale ... mogę przysiąc, że idzie do mnie. Tajniak? Złodziej? Handlarz narkotyków? Zatrzymuje się pół kroku ode mnie. Nadal na mnie nie patrzy. Co będzie dalej? "Taxi?" - rzuca przez zaciśnięte zęby, udając że nic nie mówi. Fala zrozumienia i ... opamiętania przepływa przeze mnie. Funkcja "łepka" jest mi doskonale znana z naszego kraju. " Niet, spasiba" - uśmiecham się w przestrzeń, aby go nie dekonspirować i ruszam za rodziną, która próbuje w kiosku kupić jakąś kartę pocztową i mapę samochodową Białorusi.
powiększ
Kartki są tylko w kompletach po kilkanaście, mapy nie ma, rezygnujemy. Wracamy znowu nad dworcem, walcząc z wiatrem. Jeszcze raz ogarniamy wzrokiem imponujący dworzec podzielony na dwie "strony" Moskiewską i Warszawską, w zależności od kierunku w jakim ruszają pociągi. Schodząc z kładki obserwujemy kolejkę ludzi przy 500 litrowej, pomalowanej na żółto beczce z napisem "KWAS", na "dwukółce". Kwas chlebowy jest sprzedawany na kufle. Pani w białym fartuchu uwija się jak w ukropie, aby nadążyć z obsługą klienteli. Kufle myte są takim samym systemem, jak w naszych saturatorach -"gruźliczankach". Jestem skołowany wiatrem, Gosia pogania - zamkną brzeską twierdzę. Znowu nie robię zdjęcia. Po wielokroć będę wspominał widziany obrazek i żałował tej fotki - to mogła być jedna z lepszych fotografii, Białoruś w pełnej krasie. Idziemy do samochodu, który został na jednej z bocznych ulic. Trochę się boję, czy jeszcze będzie stał ... stoi! Po ulicach jeździ dużo ładnych wozów. Nasz niespecjalnie się wyróżnia. Zastanawiająca jest ilość milicji w mieście. Praktycznie na każdym skrzyżowaniu stoi jeden lub dwóch. Na każdej szerszej ulicy można spotkać patrol. Charakterystyczne, paskowane, biało-czarne pałki kołyszą się miarowo. Tu tak zawsze? Okazuje się, że trafiliśmy na wizytę Łukaszenki w Brześciu - już wiemy, miasto będzie dzisiaj oazą spokoju. Dzieci marudzą, że są głodne.
powiększ
Nie możemy jeszcze iść na obiad, choć pora jak najbardziej pasuje. Kupujemy w sklepie trójdzielne, maślane bułeczki z rodzynkami. Nazywają się śnieżynki i są przepyszne. To już drugi miejscowy produkt spożyty w Brześciu. Idąc w stronę dworca kupiliśmy sok brzozowy. Rewelacja, słodki ale nie za słodki. Odświeżający. W każdej z butelek ma troszkę inny odcień, im ciemniejszy tym napój bardziej aromatyczny. Mniej rozcieńczony? Wsiadamy do samochodu i ruszamy w stronę Twierdzy. Pusty parking. Przestrzeń. Łopocące czerwone chorągwie. Pustka, którą mogłyby wypełnić kolumny defilady. Miarowy krok, równe szeregi przesuwających się oddziałów, pieśń patriotyczna. W oddali pęknięty beton bunkra. Pęknięcie jest w kształcie pięcioramiennej gwiazdy. Sugestia jest tak potężna, że słyszę pieśń rozbrzmiewającą, odbijającą się echem w historii, moich wspomnieniach, wyobraźni. Pieśń narasta. Im bliżej pękniętej bryły betonu tym wyraźniej rozbrzmiewa radziecka pieśń zwycięstwa. Pabieda!!! Urrraaaa!!! Czyżby aż tak to we mnie żyło? Skąd takie nagłe wspomnienie, tak sugestywne wspomnienie/wyobrażenie? A może ... Tak teraz rozumiem, to nie moja wyobraźnia czy podświadomość.
powiększ
To prawdziwa pieśń rozbrzmiewająca wewnątrz bramy z betonu prowadzącej do Twierdzy Brzeskiej. To owa gwiazda rozbrzmiewa pieśnią wojenną, patriotyczną, zwycięską, mieszającą się z łopotem sztandarów, sugerująca wewnętrzną jedność z ojczyzną, sowieckimi bohaterami. Ale przecież to nie mój kraj, nie moi bohaterowie. Moi śpiewają "Pałacyk Michla" czekając na buziaka "w nos". Od tej chwili inaczej patrzę na pozostałe symbole i pomniki. Olbrzymie wrażenie robi na mnie potężna cerkiew wewnątrz Twierdzy i jeszcze potężniejszy monument z twarzą żołnierza. Ale to nie mój kościół, nie mój żołnierz. Nie mój bagnet został zatknięty z ostrzem wymierzonym w niebo. I tylko wieczny ogień płonący u stóp bagnetu, tylko nazwiska wypisane cyrylicą są mi bliskie. Ogień dla wszystkich, nazwiska dla ludzi. Nieważne kiedy, kto i dlaczego, ważna pamięć, bez pompatyczności, bez podtekstów ideologicznych, ważny człowiek - Władek, Paweł, Piotr. "Sława Bohaterom" Waszym ...i naszym. Niech płonie! Jesteśmy zmęczeni. Brama. Spoglądamy w skupieniu. Pokruszona cegła, ślady setek kul, które uderzyły w tę ścianę. Cisza. Wracamy do samochodu. Po drodze zauważamy kawiarnię. Może da się coś zjeść? Wchodzimy. W jednej sali wesele, w drugiej pani która nie odrywając wzroku od jakiś rachunków informuje nas, że dzisiaj kuchnia nie pracuje. Patrzymy po sobie. Jak widać nie tylko flagi, nazwy i symbole wskazują na inną epokę.
powiększ
Powłócząc nogami dochodzimy do samochodu. Postanawiamy w drodze do pani Genowefy coś zjeść. Trafiamy do Baru "Kosmos" w alei Kosmonautów. Wszystkie stoliki zajęte. Chwilę czekamy. Siadamy przy zwolnionym stoliku. Za barem śliczna, ruda barmanka o zniewalającym uśmiechu. Wymanewrowałem rodzinę tak aby nie tracić jej z oczu, a co, też mi się coś od życia należy. Dostajemy menu i dokonujemy wyboru. Ania jak zwykle nie może się zdecydować. W końcu bierze to co wszyscy i ...nie żałuje. Oczekiwanie na posiłek skracamy sobie obserwowaniem tego co się dzieje w koło (no i oczywiście barmanki). Przy stoliku obok siedzi grupa młodzieży. Towarzystwo mieszane, damsko-męskie, w wieku 17-19 lat. Ku naszemu zaskoczeniu zamawiają ... wódkę. Dostają karafkę, którą skrupulatnie rozlewają do kieliszków/szklaneczek. Dziewczyny piją równo z chłopakami. Widać, że się dobrze bawią. Ze słabszych czupryn zaczyna się kurzyć. Lecą kolejne zamówienia. Na stół podawane są potrawy których nie potrafię rozpoznać i kolejna karafka z wódką. Widać, że to młodzież z tak zwanych dobrych/zamożnych domów. Nie liczą się z groszem. Kelnerka podaje nasze zamówienie. Zwykły stek z frytkami i zestawem surówek i ...chleb. Okazuje się, ze na Białorusi chleb podaje się do wszystkiego i wszystko się nim zagryza, również "drugie" danie. Chleb czarny, ciężki, wilgotny. Rewelacyjny, mimo braku nawyku zagryzania ziemniaków chlebem, z talerzyka znika ostatnia kromka. Jednak byliśmy głodni, talerze puste. Prosimy o rachunek. 24 000 rubli, trochę nas peszy wysokość kwoty ale tylko do chwili przeliczenia na złotówki - 44 złote za obfity obiad dla czterech osób. Po 11 zł za porcję. Rzucam pożegnalne spojrzenie w stronę baru i wychodzimy na ulicę. Samochód nienaruszony, my najedzeni, życie jest piękne.
powiększ
Jedziemy do pani Genowefy. Przy drzwiach, jak poprzednio, natykamy się na cztery koty. Obok czarna sznaucerka poszczekuje bez przekonania. Znów dzwonimy do drzwi, które otwierają się natychmiast. Pani Genowefa niesłychanie sympatyczna. Przy dużym dzbanku herbaty rozmawiamy o tym co widzieliśmy, o tym co myślimy i o tym czego jeszcze nie widzieliśmy. Po herbacie wyładowaliśmy nasze "klamoty" z samochodu i zainstalowaliśmy się w jednym z pokoi. Sznaucerka wyraźnie okazuje swoją sympatię. Dzieci jak zwykle natychmiast z olbrzymim zaangażowaniem "dopieszczają" sunię. Pani Genowefa mówi, że tyle sympatii okazuje wyłącznie Polakom. Białorusinów i Rosjan potrafi ugryźć. To zapewne przez swoje polskie korzenie. Sznaucerka, jako szczeniak do Brześcia przybyła z Gdańska. Idziemy na spacer w towarzystwie naszej Gospodyni. Po drodze zrobimy jakieś zakupy na dzień następny i na kolację. Zwracamy uwagę na dużą ilość żołnierzy kręcących się po okolicy. Pani Genowefa wyjaśnia, że jest ich mało w porównaniu do tego, co tu było za Związku Radzieckiego. Osiedle, przez które idziemy, było osiedlem zamkniętym, dla cywilów niedostępnym. Dochodzimy do sklepu. Właściwie można dostać wszystko. Zainteresowanie dzieci budzi zamrożony serek oblewany czekoladą. Takie zdrowe lody. Dzieci dają ugryźć, niezłe. Nasza uwaga skupiona przy chlebie. Jest kilkanaście rodzajów, który najlepszy? "Krakowskim targiem" kupujemy po kawałku kilku różnych rodzajów. Kupujemy kawałek kiełbasy podobny do naszego salami. Teraz następuje wielka chwila. Zobaczymy drzewo w Brześciu, pod którym ... jest zasięg polskiej telefonii komórkowej. Rzeczywiście, na wyświetlaczu trzy kreski. Dzwonimy do Andrzeja do Terespola. Odbiera żona. Jesteśmy cali i zdrowi już po drugiej stronie, pozdrawiamy gorąco. Po drugiej stronie promienny uśmiech i życzenia dalszych sukcesów. Zobowiązujemy się napisać list po powrocie do domu. Dzwonię jeszcze do Mamy. Nikt nie podnosi słuchawki. Nagrywam się na automatycznej sekretarce - będę wysyłał SMS-y. Wolnym krokiem wracamy. Po drodze naszej Przewodniczce kłania się kilka dziewczyn ubranych "balowo". Okazuje się, że dziś jest bal kończący naukę w pobliskiej szkole. Dziewczyny ubrane elegancko w kreacje balowe. Błyszczące brokatem fryzury, makijaż. Chłopcy w garniturach, tylko czerwona szarfa przerzucona przez ramię różni ich od naszych maturzystów. Wracamy do domu. Siadamy do herbatki i kolacji. Rozmowy, rozmowy, rozmowy. Wreszcie pora spania. Łazienka jak najbardziej europejska. Kafelki, wanna, umywalka. Ciepła woda osobno, zimna osobno, kraniki, dywaniki ... pełna kultura. Wiemy już od naszej gospodyni, że wszystko to zawdzięcza pomocy córki mieszkającej w Polsce. Kładziemy się spać - pierwsza noc na Białorusi, jutro droga do Mińska.

Zobacz zdjęcia z Brześcia ...